Autor |
Wiadomość |
szara-codziennosc
:-(
Dołączył: 03 Cze 2007
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Pią 16:47, 22 Cze 2007 |
|
Myślałaś, że ja Cię opuściłam???
No chyba Ci żelazko na głowę spadło xD
Bardzo mi się podoba Twoje opowiadania i jak na razie, nie mam zamiaru go przestawać czytać.
Więc ruszaj swój zgrabny tyłek i do roboty!
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Temcia
:]
Dołączył: 05 Lut 2006
Posty: 523
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z krainy snów...:)
|
Wysłany:
Nie 12:56, 01 Lip 2007 |
|
OOO!!
Jaka miła niespodzianka!!
Tak bardzo się cieszę....
Wybaczysz, że nie skomentuje konkretnego odcinka, bo ja już jestem troszeczkę dalej w tym opowiadaniu.
Mimo wszystko wiesz, że uwazam je za jedno z najcudowniejszych jakie do tej pory czytałam...
Jest poprostu magiczne!!
Cieszę się, że do nas wróciłaś.
Temcia^^
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
reinigen
Dołączył: 18 Kwi 2006
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pon 15:17, 02 Lip 2007 |
|
No to kolejny odcinek, bo się stęskniłam za pisaniem na forum:)
- To ja zabieram Sophie na łyżwy! – wykrzyknął Bill, od razu po słowach Chloe.
Był mroźny, ale słoneczny poranek, a cała szóstka tłoczyła się w pokoju dziewcząt. Wszyscy członkowie zespołu przyszli tu natychmiast po śniadaniu, jakby ich coś magiczną siłą ciągnęło do jedynego pomieszczenia w całym hotelu. Nawet nie zahaczyli o swoje pokoje, tylko bez zastanowienia kierowali się pod drewniane drzwi, beztrosko pomazane świecową kredką przez Sophie i Billa. Obsługa hotelu nie wyglądała na uszczęśliwioną tym faktem, ale Chloe miała niesłychaną zdolność zaprzyjaźniania się ze wszystkimi sprzątaczkami, portierami i szatniarkami, jakich los na jej drodze postawił. Dlatego starsza pokojowa, Uta, stanęła po jej stronie, z całym swym obfitym jestestwem, i oświadczyła kierownikowi, że Sophie może sobie rysować nawet po ścianach, a jego to nic nie powinno obchodzić, bo przecież to i tak ona wszystko sprząta. Koniec końców, drzwi zostały naznaczone, a kierownik odszedł jak niepyszny i nie wtrącał się już w żadne kwestie czystości. I – jak się okazało – były to drzwi najbardziej oblegane spośród tych, jakie widział hotelowy korytarz. W tej chwili wybuchały spoza nich salwy śmiechu i radosne nawoływania. Chloe właśnie powiedziała chłopcom, że rano musi popracować u Davida.
- Jakie znowu łyżwy? – przewróciła teraz oczami, podając małej biszkopcika.
- Tu niedaleko jest fantastyczne lodowisko, wypożyczymy sobie sprzęt i jazzzdaaa! – entuzjazmował się Bill, a Sophie mu zawtórowała, wołając gromko, że ona chce „jazzzdaaa!”.
- Wariatkowo… - Chloe pokręciła głową, ale dla wszystkich było już jasne, że wyraźnie się łamie i Sophie zaraz uzyska pozwolenie na wyjście. – A będziesz na nią uważał?
Bill spojrzał na nią z wyrzutem.
- Nie, zostawię ją na środku lodowiska, a sam pójdę przymierzać różowe spódniczki – powiedział wreszcie, głosem tak pełnym urazy, że Chloe aż skłoniła głowę w przepraszającym geście.
- Będę go pilnował – obiecał kłamliwie Tom.
Chloe roześmiała się ponuro.
- Pilnował, aha, już ja to widzę. Będziecie nieprzytomnie szaleć! Obaj! Do momentu, aż ktoś nie rozbije głowy – roztoczyła katastroficzną wizję.
- Jeśli nawet ktoś rozbije, to na pewno nie Sophie – powiedział Bill, bohatersko wypinając pierś do przodu. – Możesz się nie bać.
- No nie wiem… – Chloe spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Chloe, jest dziesiąta pięć, ty nie miałaś być u Davida? – Tom sprytnie nakierował myśli dziewczyny na inne tory, uśmiechając się przy tym cwaniacko.
- O cholera… No dobra, weźcie ją. Ale jak tylko wrócicie, to macie się zameldować, no i dzwońcie co jakiś czas… - wyrzucała z siebie instrukcje z prędkością karabinu maszynowego, a jednocześnie wyjmowała z szafy bluzę Sophie, ciepłe spodenki i żółtą kurteczkę. – Szalik i czapka obowiązkowe, leżą na szafce. I, na miłość boską, pamiętajcie, że to małe dziecko!
Ostatnie słowa wykrzyczała im już z korytarza, po czym biegiem dostała się trzy piętra niżej. Przed gabinetem Davida zatrzymała się na moment, żeby poprawić rozwiane włosy i górę od czarnego, eleganckiego garnituru. Szybko oceniła swój wygląd w jednym z ogromnych, kryształowych luster, którymi lśniły ściany korytarza. W porządku. Mogła już zapukać i wejść.
- Przepraszam za spóźnienie, już jestem… - zamarła w pół gestu, bo w pokoju oprócz menadżera siedział jeszcze przystojny mężczyzna koło czterdziestki i uśmiechał się do niej miło.
- Nic nie szkodzi… Chloe, poznaj mojego starego znajomego, Pierre, to nasza nowa tłumaczka – David wstał i wskazał jej wolne krzesło.
A więc Francuz. Podeszła do nich, a nieznajomy mężczyzna poderwał się z miejsca. Wyciągnęła do niego rękę, przywołując na twarz uprzejmy uśmiech.
- Chloe – przedstawiła się spokojnie, lekko skinąwszy głową.
- Pierre Chaton - pochylił się i złożył na jej dłoni delikatny, ledwie wyczuwalny pocałunek. – Enchanté…
- C’est un plaisir – odpowiedziała gładko. – Je ne connaissais pas que David a des amies en France.
David spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
- Hmm, tak. Przeproszę was na chwilkę, bo nie zdążyłem przygotować dokumentów dla Chloe. Za moment wracam – powiedział szybko i zniknął za brązowymi drzwiami.
Dziewczyna nie wiedziała, co o tym myśleć. Zostawił ją sam na sam z nieznajomym Francuzem i… co ona niby miała zrobić? Na szczęście Pierre odezwał się całkiem uprzejmie:
- J’ai vous vu Madame, a la conference, vous étiéz magnifiquee…
Rozmowa potoczyła się gładko. Chloe sama nie wyczuła zmiany języka, bo Pierre był niesłychanie uprzejmy i sympatyczny. W jego zielonych oczach grały ciepłe iskierki, a głos tchnął niezmąconym spokojem. Davida nie było ponad kwadrans, a jej wydało się to chwilą, ostatecznie dawno już nie miała okazji ćwiczyć francuskiego. Kiedy menadżer wrócił, zastał ich oboje w jak najlepszej komitywie, pogrążonych w przyjacielskiej rozmowie i śmiejących się z tych samych żartów.
- Oui, elle s’appelle Sophie…- mówiła właśnie Chloe, po czym odwróciła twarz w jego stronę. – Już?
Wydało jej się nagle, że David spojrzał na Pierre’a pytająco, a ten z kolei skinął lekko głową. Dziwne.
- Tak, proszę bardzo – podał jej grubą teczkę, tę samą, którą wczoraj trzymał na kolanach podczas próby.
- To ja już pójdę – odezwał się nagle po niemiecku Pierre, a Chloe spojrzała na niego zdziwiona. Mówił wcale nieźle, choć miał mocny francuski akcent. – Merci pour la conversation ravissantee…- uśmiechnął się do niej i znów złożył na jej dłoni subtelny pocałunek.
- Non, c’est moi qui remercie. J’espère que nous se rencontrerons.
Skinął jej głową i podszedł w stronę drzwi. Zdziwiło ją, że nie żegna się z Davidem, ale pewnie mieli się jeszcze zobaczyć. Ledwie dotknął ręką klamki, a przystanął i odwrócił się do niej raz jeszcze.
- Zapomniałem spytać… - zawahał się, znów przechodząc na niemiecki. – Z jakiego regionu Francji pani pochodzi?
- Zasadniczo z żadnego – roześmiała się Chloe. – Jestem Polką.
- C’est immposible – Pierre wydawał się być autentycznie zdumiony. – Polką? Ma pani przepiękny akcent, zupełnie jak z Lyon…
- Merci beaucoup – skłoniła się delikatnie.
- Au revoir - uśmiechnął się i wyszedł.
David posłał Chloe tajemniczy uśmiech i usiadł wreszcie przy własnym biurku. Przekazał jej jeszcze kilka wytycznych odnośnie tłumaczenia tekstów, po czym zagłębili się – ona w kontraktach, a on w swojej pracy. Ciszę przerywał jedynie szelest kartek i, od czasu do czasu, ciche piknięcie którejś z komórek Davida. Dlatego oboje aż podskoczyli, gdy nagle głośno rozdzwonił się telefon Chloe, a wszędzie zabrzmiała melodyjka „Durch den Monsun”, którą dowcipny Bill ustawił jej cichaczem przedwczoraj. Chloe przeprosiła i sięgnęła po aparacik.
- Cześć Bill, jak się bawicie? – spytała spokojnie, notując ołówkiem krótką uwagę na marginesie angielskiego kontraktu.
- Świetnie! Jeździmy z Tomem po całym lodowisku i chyba już wystraszyliśmy parę osób – zarechotał złośliwie, lekko posapując.
- A co z Sophie? – Chloe, zaniepokojona, uniosła głowę.
- Z kim? – głos w słuchawce brzmiał, jakby pierwszy raz usłyszał to imię.
- Bill do cholery! – zdenerwowała się dziewczyna.
- Oj przestań, Sophie jest bezpieczna i zadowolona. Przecież ci mówiłem, że wszystko będzie w porządku. Zresztą, sama z nią porozmawiaj…
Zapanowała chwila ciszy, w której można było wychwycić tylko jakieś wesołe śmiechy i piski z oddali.
- Mama? Ale tu jest świetniacko! Mam łyżwy, wiesz? – podekscytowany głosik córeczki uspokoił Chloe, a nawet przywołał na jej twarz cień uśmiechu.
- To wspaniale słonko, a czapeczkę masz? – upewniła się jeszcze.
- Oj no tak, i szalik, i rękawiczki. Tylko kurtkę odłożyłam, bo było za gorąco… - w tym momencie po drugiej stronie kabla rozpętała się jakaś szarpanina, wzbogacana głośnymi psyknięciami i uciszeniami.
- Co tam się dzieje? – spytała Chloe względnie spokojnie, choć było w jej głosie coś złowrogiego.
- Nic się nie dzieje, nic zupełnie – słuchawkę znowu przejął Bill. – Pracuj sobie spokojnie, Sophie tylko żartowała, cały czas jest otulona jak bałwanek. To ja kończę, pa! – rozłączył się, zanim Chloe zdążyła powiedzieć mu parę mocnych słów.
Dziewczyna westchnęła i odłożyła komórkę, po czym zabrała się z powrotem za tłumaczenie, łapiąc po drodze rozbawione spojrzenie Davida.
- Skończyłaś już chociaż jeden? To bym przejrzał od razu niemiecką wersję – zapytał z uśmiechem menadżer.
- Zrobiłam już wszystkie z filiami wytwórni, teraz kończę wynajem sali… - mruknęła i podała mu plik przetłumaczonych kartek.
David spojrzał na nią ze zdumieniem i podziwem. Tempo jej pracy było naprawdę imponujące. A wystarczył moment przejrzenia tłumaczeń, żeby stwierdzić, że nie tylko tempo, ale i wyniki. Dziewczyna przetłumaczyła słowo w słowo każdy kontrakt, a dodatkowo naniosła swoje uwagi na marginesach, bezbłędnie wychwytując niejasne zwroty, które potem mogłyby posłużyć wytwórni do wykorzystania kruczków prawnych. Żaden tłumacz nigdy tego nie robił, a takie notatki były menadżerowi niesłychanie pomocne.
- Zwróć uwagę na wynajem sali w Madrycie – powiedziała dziewczyna spokojnie, nawet na niego nie patrząc, tylko ciągle biegając wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. – Jest tam klauzula, która wydaje mi się dziwna. W skrócie: zobowiązujecie się do naprawienia szkód, powstałych w wyniku koncertu, czyli także działania fanów. Ja bym w to nie szła, nigdzie indziej tego nie ma.
David przerzucił kilka kartek i znalazł wspomniany kontrakt. Wczytał się uważnie i rzeczywiście – klauzula wpisana była w szereg innych postanowień, więc gdyby czytał to sam, pewnie nie zwróciłby na nią uwagi. A była wyjątkowo nieuczciwa. Spojrzał na Chloe jak na stos złotych sztabek, ale ona nawet tego nie zauważyła, po prostu nadal pisała coś na tłumaczonym właśnie tekście.
W tym samym czasie Bill kucał z wyciągniętymi przed siebie ramionami i czekał, aż wpadnie w nie Sophie. Dziewczynka nigdy wcześniej nie miała łyżew na nogach, ale bardzo szybko nauczyła się jeździć i radziła sobie już całkiem nieźle. Sama szusowała po lodowej tafli, a raz nawet udał jej się podskok.
- No chodź kochanie, dasz radę – wołał Bill. Między nim a dziewczynką na lodzie leżała plastikowa poprzeczka do trenowania skoków. – To tylko mały skok!
Sophie wbiła oczka w czerwony plastik, po czym jej twarzyczka przybrała zdeterminowany wyraz i dziewczynka wzięła lekki rozpęd. Cały czas obok niej czuwał Tom, żeby chwycić małe ciałko, zanim zdąży uderzyć o lód. Skoczyła wreszcie i wpadła prosto w ramiona Billa, który natychmiast ją przytulił i z dumą podniósł do góry.
- Brawo! – wrzasnął Tom, klaszcząc w dłonie i śmiejąc się serdecznie.
Sam nie przypuszczał, że uczenie małej dziewczynki jazdy na łyżwach może mu sprawić tyle uciechy. A teraz serce mu skakało na widok radości na jej buzi. Uśmiech Sophie był dla niego najlepszą nagrodą.
Bill okręcił się kilka razy na jednej łyżwie, nie wypuszczając dziewczynki z rąk. Sophie wybuchnęła śmiechem i mocno objęła go za szyję, żeby nie spaść na twardy lód. Nie było jednak takiej możliwości: Bill trzymał ją mocno przy sobie, siedziała mu na lewym przedramieniu, a prawe podtrzymywało całą długość jej plecków. Dłoń chłopaka oplatała palcami cienki karczek. Przejechali się teraz wokół lodowiska w szaleńczym tempie, tak, że pęd powietrza rozwiewał jasne włoski, wyglądające spod czerwonej czapeczki dziewczynki, ona sama zaś zanosiła się śmiechem. W końcu Bill zahamował, sypiąc okruchy lodu spod lśniących łyżew.
- Jeszcze… - szepnęła mu do ucha Sophie, a jej oczy błyszczały radością.
- Zaraz będzie jeszcze – roześmiał się chłopak, którego oczy błyszczały dokładnie tak samo. - A teraz spójrz za siebie…
Sophie obróciła główkę, ani na chwilę nie puszczając jego szyi. Za nią stał uśmiechnięty od ucha do ucha Tom z trzema wielkimi watami cukrowymi na patykach. Dziewczynka wydała okrzyk radości, więc Bill postawił ją na lodzie i całą trójką podjechali do krawędzi lodowiska, by usiąść na jednej z drewnianych ławek, rozstawionych za barierkami. Chłopcy posadzili Sophie między sobą, po czym Tom wręczył jej ogromną watę i wszyscy zaczęli pałaszować lepki, słodki przysmak.
Lodowisko było duże i jasne. Mieściło się w berlińskiej hali sportowej, akurat pod olbrzymią, szklaną kopułą, przez którą ciepłe promienie słoneczne dostawały się bez trudu. Z jednej strony w ogóle nie było ściany, tylko wyjście na dwór, więc temperatura wewnątrz nie różniła się specjalnie od tej zewnętrznej. Natomiast po drugiej stronie pełno było sklepów sportowych, kolorowych straganów z pamiątkami i gadżetami oraz małych budek, oferujących cały wybór słodkości. Z porozmieszczanych wszędzie głośników sączyła się miła dla ucha muzyka, zagłuszana czasem przez uszczęśliwione wrzaski dzieci, głośny śmiech lub nawoływania.
Bill odchylił głowę na drewniane oparcie i zamknął oczy. Wsłuchał się w gwar wypełniający szklaną kopułę, starając się rozróżnić głosy poszczególnych osób, wyizolować świszczący szum łyżew na gładkiej tafli i rytm muzyki. A potem usłyszał smaczne mlaskanie Sophie, pochłaniającej swoją porcję waty i uśmiechnął się do siebie. Wtedy właśnie stwierdził, że było mu dobrze… Nie tam, na sali pełnej krzyczących fanek, ale tutaj, gdzie nikt go nie zaczepiał, jego bok grzało ciałko małej dziewczynki, a ciepłe promienie słońca kładły się na twarzy. Dawno już nie przeżył tak miłego południa.
- Pojeździmy? – usłyszał głos Toma, zwracającego się do Sophie i nie musiał go wcale widzieć, żeby wiedzieć, że brat się uśmiecha. Otworzył oczy.
- Tak! – wykrzyknęła mała i rozejrzała się za koszem na śmieci.
- Daj, słońce, ja wyrzucę, a ty leć na lód – wyciągnął do niej rękę i wziął lepiący się patyczek. – Uważaj na nią, Tom!
Brat przesłał mu uspokajające spojrzenie i podał Sophie dłoń. Po chwili razem stali już na lodowisku. Bill nie ruszył się z ławki, tylko obserwował, jak Tom staje za małą i pochyla się, wkładając głowę między jej rozstawione nóżki. Podniósł się już z Sophie na ramionach i kazał się jej mocno trzymać. Na wszelki wypadek jednak podał jej ręce dla asekuracji, po czym pojechali razem, wolno i majestatycznie, długimi ślizgami. Młody wokalista roześmiał się serdecznie na widok ucieszonej buzi dziecka. Popatrzył na nich chwilę, zanim zaczął dostrzegać także innych ludzi. Z zaskoczeniem stwierdził, że wiele osób przygląda się tej niecodziennej parze z uśmiechem na ustach. Dzieci patrzą zazdrośnie na roześmianą Sophie, a dorośli z aprobatą kiwają głowami na widok zaangażowania Toma. Bill uśmiechnął się z dumą.
Nawet nie zauważył, kiedy minęła kolejna godzina. Słońce padało już pod innym kątem i zrobiło się pomarańczowo ciepłe, wypełniając wnętrze hali miodowym światłem. Wiele rodzin zbierało się do wyjścia, żeby w domach zjeść rodzinny obiad. Ale nawet ten widok nie spowodował u Billa ściśnięcia serca, którego doświadczał zawsze z tęsknoty za domem, gdy widział rodziców z dziećmi. Tym razem cieszył się na myśl o powrocie do hotelu, do ciepłej atmosfery, którą stwarzała Chloe i nawet do opiekuńczego Davida. Myśl o obiedzie w hotelowej restauracji nie wywoływała w nim już niechęci, tylko czystą, nieskażoną radość. Tak naprawdę to ci wszyscy ludzie powinni mu zazdrościć, nie odwrotnie…
- Sophie! Tom! Wracamy! – krzyknął, wychylając się przez plastikową barierkę.
Odwrócili głowy w jego stronę i jednocześnie mu pomachali, śmiejąc się wesoło. Potem wzięli się za ręce i podjechali do wyjścia.
Bill zdjął małe łyżwy ze stópek Sophie i zasznurował jej buty. Sam się przebrał wcześniej, jeszcze kiedy na nich czekał. Tom podał mu żółtą kurteczkę, w którą dziewczynka przebrała się już sama. Spakowali cały swój majdan i pognali na zewnątrz, śmiejąc się wesoło.
- Może zadzwonić do Chloe, że już wracamy? – zaproponował Tom.
- To dzwoń – powiedział Bill, zajęty lepieniem śniegowej kulki, którą mógłby rzucić w Sophie.
Tom zaśmiał się i wyciągnął komórkę. Na samą myśl, że zaraz usłyszy głos Chloe, aż zadrżał oczekiwaniem. To chyba będzie ich pierwsza rozmowa przez telefon. Wybrał numer i przyłożył słuchawkę do ucha. Gdy słyszał pierwszy sygnał, był zdenerwowany. Za drugim zaschło mu w gardle. Trzeci to była prawdziwa panika.
- Słucham? – w uszach rozbrzmiał mu czysty, ciepły głos.
- Ekhm… to ja, Tom. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że już wracamy. To znaczy… - zaplątał się jak szczeniak.
- To świetnie, bo już się niepokoiłam. Właśnie miałam do was dzwonić – roześmiała się wdzięcznie i tak miło, że strach opadł tak samo gwałtownie, jak przyszedł. – Zaraz obiad, pospieszcie się!
- Już biegniemy! – zaśmiał się wesoło i wyłączył rozmowę.
Ledwie odwrócił się w stronę pozostałej dwójki, żeby opowiedzieć im jej przebieg, natychmiast dostał w twarz dwiema pigułami śniegu, a wokół rozdzwonił się śmiech Billa i Sophie.
- No nieee!!!- ryknął gromko, wystraszając staruszkę, która właśnie miała go wyminąć. – Ta zniewaga krwi wymaga!!!
Po czym ruszył na nich jak wściekły byk, zgarniając po drodze pełne garście śniegu. Sophie z piskiem uciekała przed siebie, a Bill starał się ją osłonić. Kotłowali się przez chwilę jak dzieci, nacierając sobie policzki zimnym puchem i wpychając śnieżne kulki za kołnierze. Kiedy skończyli i ze śmiechem legli w sporej zaspie, wyglądali jak trzy bałwanki.
- Obiecałem Chloe…że…zdążymy… na obiad… - dyszał Tom, rozciągnięty na śniegu, jakby właśnie robił orła.
- No to zdążymy! – Bill zerwał się na równe nogi. – Biegiem! Kto ostatni, ten zgniłe jajo! – wrzasnął jeszcze, po czym chwycił rączkę Sophie i pognali przed siebie udeptaną ścieżką.
Tom odczekał jeszcze chwilę dla złapania oddechu, aż w końcu wstał i pokłusował za nimi. Droga nie była daleka, wystarczyło przejść przez park i przeciąć jedną ulicę, więc na miejsce dotarli w ciągu niecałych dziesięciu minut, przy czym ostatnie pięć Sophie przebyła już na ramionach Billa. Do hotelowego hallu wpadli zziajani i rozgrzani tak bardzo, że obsługa dziwnie na nich popatrzyła. Oni jednak nie zwracali na to uwagi. Spieszyło im się do Chloe, ciepłych, suchych ubrań i… obiadu, bo nagle zrobili się piekielnie głodni.
- Mama, ale było supeeer!!! – zawołała Sophie od drzwi pokoju, wpadając w ramiona matki.
Chloe podniosła głowę i spojrzała na córeczkę. Miała policzki rumiane jak jabłuszko i oczy lśniące z zachwytu. W łapce zaś trzymała parę małych, dziecięcych łyżew.
- Super? To cudownie, kochanie… - odpowiedziała nieco nieobecnym tonem. – Bill. Łyżwy…
- Co z nimi? – spytał chłopak, otrzepując rękawy ze śniegu.
- Mieliście wypożyczyć łyżwy, i co? Zapomnieliście oddać? – Chloe już przeczuwała odpowiedź.
- No tak, ale nie mieli jej rozmiaru, wszystko było wypożyczone… - zaczął się tłumaczyć, ale na ustach igrał mu tajemniczy uśmiech.
- Tom mi kupił! – wrzasnęła Sophie, ładując się matce na kolana.
Chloe zdjęła jej ciepłą kurteczkę i szalik, rzucając Tomowi spojrzenie pełne wyrzutu. Po raz kolejny czuła się głupio przez ich niespodziewane prezenty. Naprawdę nie miała jak się odwdzięczyć.
- Nie patrz tak – wtrącił cwaniacko Bill. – Łyżwy nie są twoje. Tobie byśmy nic nie kupili, złodziejaszku, ale Sophie może sobie chodzić w czym chce! I jeździć!
Bracia zaśmiali się wesoło, więc Chloe nie mogła już dłużej powstrzymywać uśmiechu. Podeszła do nich i stanęła naprzeciw Toma.
- Dziękuję… - szepnęła i pocałowała go delikatnie w policzek. Potem to samo zrobiła z Billem.
No proszę, bliźniaki nawet rumienią się w ten sam sposób…
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zulozula
Dołączył: 21 Kwi 2006
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: eee zapomniałam
|
Wysłany:
Wto 18:23, 03 Lip 2007 |
|
Pierwsza?
Więc muszę powiedzieć Ci, że czytam to opowiadanie od pierwszego odcinka. Ale <chyba> nie komentowałam jeszcze nigdy, przepraszam ale brak czasu mnie paraliżuje. Bardzo mi sie podoba, wiem nie jestem oryginalna . Dobrze, że w tym odcinku nie było wątku <miłości Toma i Chole>, może była ale znikome ilości ponieważ to by sie za słodko zrobiło ;p.
Reasumując Jestem na tak , podoba mi sie, pisz dalej, stała czytelniczka.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
reinigen
Dołączył: 18 Kwi 2006
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pon 18:00, 20 Sie 2007 |
|
Kolejna część, chociaż sama nie wiem, czemu ją właściwie daję...
Piękna, urządzona ze smakiem jadalnia berlińskiego hotelu, była jednym z najelegantszych miejsc w mieście. Zewsząd przybywały tu wytwornie odziane pary, aby zjeść w spokoju wykwintny obiad we dwoje i rozkoszować się tchnieniem światowego życia. Dżentelmeni we frakach odsuwali mosiężne krzesła przez pięknymi damami w balowych niemal kreacjach i futrach z prawdziwych norek. Kelnerzy byli bezszelestni i szybcy, kucharze perfekcyjni, a sala stale udekorowana z takim przepychem, jakby spodziewano się tu co najmniej rodziny królewskiej. O trzeciej po południu przez wielkie okna jadalni wpadało mnóstwo miodowego słońca, którego promienie kładły się na stolikach nieśmiało, jak gdyby nie chciały zaburzyć dystynkcji tego miejsca. Powietrze wypełniał gwar cichych, kulturalnych rozmów, prowadzonych przez eleganckich gości półgłosem, oraz równie cichy szczęk sztućców, uderzających leciutko o porcelanowe talerze. Wszystko było ciepłe, dostojne i piękne.
Wszystko, prócz drugiego stolika od okna. Tam panował roześmiany chaos i rozgardiasz, w którym nikt nie zadawał sobie trudu prowadzenia rozmowy dyskretnym szeptem, tylko wołał do kompanów bez skrępowania i śmiał się całym gardłem. Trudno też było dopatrzyć się tam doskonałych manier: jedynie najstarszy z biesiadników mężczyzna oraz młoda kobieta jedli bez zarzutu, spokojnie i kulturalnie. Reszta natomiast radośnie pochłaniała każdą porcję jedzenia, używając w tym celu nie tylko sztućców, ale i własnych albo nawet czyichś rąk. Na przykład młody chłopak o czarnej, rozwichrzonej czuprynie, ze śmiechem rozdziawiał usta, a mała, złotowłosa dziewczynka wkładała w nie po kawałku marchewki. Widać też było blondyna o splątanych w dready włosach, który, korzystając z okazji, próbował wrzucić czarnowłosemu do ust sporą porcję ziemniaczanego puree. Inny blondyn właśnie zakrztusił się ze śmiechu coca-colą i teraz, bez skrępowania, pluł nią i prychał na siedzących obok siebie ludzi, a jego brązowowłosy kolega tłukł go bezmyślnie po plecach. Niewinne te igraszki musiały prędzej czy później przyciągnąć uwagę sporej części gości, toteż niemal z każdego krańca sali uderzały w wyżej wymieniony stolik pełne dezaprobaty spojrzenia. Jakże wielkie byłoby zdziwienie tych arystokratycznych postaci, gdyby ktoś im powiedział, że ich pełne dezaprobaty spojrzenia nie tylko nie robią na niewychowanych potworach najmniejszego wrażenia, ale wręcz w ogóle nie zostały przez nich zauważone.
Tak jednakże było. Zespół Tokio Hotel (plus mała Sophie) właśnie niefrasobliwie spożywał popołudniowy posiłek i nie dostrzegał absolutnie nic poza własnymi talerzami. Bracia Kaulitz wrócili z lodowiska głodni jak wilki, więc od razu rzucili się na jedzenie, a Georg i Gustav, jako dorastający mężczyźni, zawsze byli głodni jak wilki, więc chętnie się do braci przyłączyli. Sophie pałaszowała kotlecika, którego mama jej chwilę wcześniej pokroiła, przy czym mlaskała tak rozkosznie, że przyciągała uwagę wszystkich gości przy okolicznych stolikach. Jedynie Chloe i David zachowywali resztki godności, próbując własnym zachowaniem dawać przykład tej nieokrzesanej bandzie neandertalczyków. Atmosfera była jednakże tak miła i rodzinna, że nawet nie zamierzali zwracać chłopcom uwagi.
- Skończyliście już? – spytał wreszcie David, starając się nie patrzeć na porcję ziemniaków, zaklejającą oko Billa. – Bo mam wam coś do powiedzenia…
Wszyscy zwrócili głowy w jego stronę, uciszając się wzajemnie psyknięciami i szturchańcami. Nawet Bill wytarł twarz serwetką.
- Słuchamy cię uważnie – wyrecytował grzecznie Gustav, szczerząc do menadżera białe ząbki.
- Taaak… - David przełknął ironię w jego głosie. – A zatem: wasza ulubiona tłumaczka przeszła dziś test języka francuskiego…
- Co?! – wrzasnął Bill.
- Słucham?! – wytrzeszczyła oczy Chloe.
- Jak to? – Tom zmarszczył brwi.
- Jeśli pozwolicie…- przerwał pytania David. – Okazało się, że w tym hotelu zatrzymał się mój stary znajomy, Pierre Chaton. Pamiętam, że Chloe nie była przekonana do francuskiego, więc postanowiłem zrobić mały test. Zaprosiłem go na krótką rozmowę i cóż… wypadłaś doskonale – zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny, uśmiechając się szeroko.
Chloe zarumieniła się uroczo i spuściła wzrok.
- No zaraz, mówiłaś, że nie lubisz francuskiego… - przypomniał sobie Georg.
- Żeby czegoś nie lubić, trzeba to znać – wyjaśniła mu Chloe z uśmiechem.
- Tak czy owak – kontynuował David. – Przekonałem się, że możemy z naszą tłumaczką spokojnie podbijać Francję…
- Brawo! – wrzasnął Bill, euforycznie klaszcząc w dłonie.
Do wokalisty zaraz dołączył jego brat oraz Sophie, która zawsze robiła to samo, co Bill, więc w ich ślady poszli też Georg i Gustav. Stolik rozbrzmiał oklaskami i okrzykami, co dodało pozostałym gościom powodów, żeby patrzeć na nich z jeszcze większą dezaprobatą. Menadżer przewrócił oczami.
- Mogę? – spytał z przekąsem, gdy już się nieco uspokoili. – Jednocześnie dostałem telefon z „Yam!”. Odwołali sesję, którą mieliście mieć pojutrze, bo ich fotograf połamał się na nartach.
Wszyscy wydali odgłos ubolewania, ale Chloe nie mogła oprzeć się wrażeniu, że było to nieco sztuczne. Jedynie Tom nadstawił uszu i wpatrywał się w menadżera jak jastrząb. David musiał wiedzieć o co chodzi, bo złapał wzrok podopiecznego i uśmiechnął się tajemniczo.
- Dlatego nic nas tu specjalnie nie trzyma, więc pomyślałem, że moglibyśmy nieco zmienić nasze plany odnośnie wyjazdu… to znaczy…moglibyśmy wyjechać już jutro. Pojutrze obiad zjedlibyście już w Cannes…
- Yesssss!!! – rozległ się triumfujący okrzyk Toma.
Chłopak nagle podskoczył i zerwał się ze swojego miejsca. Zawył radośnie, po czym porwał malutką Sophie na ręce i żywiołowo odtańczył z nią swoją wersję tańca zwycięzców. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Co jest? – zdziwiła się Chloe, łapiąc oddech.
- Pojutrze jest w Cannes koncert Sammy’ego Deluxe – wytłumaczył jej Bill, ciągle się śmiejąc. – Tom się wściekał, że musimy być na tej sesji i nie zdążymy tam dotrzeć. Jest jego wielkim fanem.
- Rozumiem – pokiwała głową dziewczyna.
- Tak Tom, skoro już zachciałeś zachować się stosownie do swojego wieku, to chyba mogę mówić dalej? – spytał David, usiłując przybrać groźny ton głosu, co mu się kompletnie nie udawało.
Tom usiadł na miejsce szybciej, niż z niego wstał. Uśmiechnął się uroczo i zatrzepotał rzęsami, udając pełne skupienie na słowach menadżera.
- A bilet?! Jeśli nie zdążę załatwić biletu?! – zaniepokoił się nagle.
- Już załatwiłem. Nie-Całuj-Mnie! – powiedział David ostro, widząc, że Tom znowu zrywa się z miejsca. – Także dziś przygotujcie się do wyjazdu, a jutro po śniadaniu pakujemy się do vana i w drogę. Ciężarówki ze sprzętem wyjeżdżają wcześniej, więc musicie jeszcze dziś wieczorem sprawdzić instrumenty. I spakujcie walizki, na Boga ojca, bo nie chcę was osobiście w ostatniej chwili nadzorować.
Dlatego popołudnie minęło naszym bohaterom na szaleńczej gonitwie po korytarzu w poszukiwaniu zaginionych części garderoby, z których każda okazywała się być niezbędna i niezastąpiona. Biedna Chloe mniej więcej co dwie minuty musiała wpuszczać któregoś z chłopaków do pokoju, bo „gdzieś zapodział ulubioną czapkę/ koszulkę/ skarpetkę i ma wrażenie, że ostatnio widział ją właśnie tutaj”. Ledwie uporała się z własnym pakowaniem, już pod jej drzwiami stali bliźniacy z proszącymi minami i żebrali o pomoc w domknięciu walizki. Tak więc Chloe najpierw składała stertę ich rzeczy w porządną kostkę, a potem precyzyjnie układała je we wnętrzu toreb. Musiała usiąść na sześciu walizkach, zanim pakowanie można było uznać za skończone. Zjedli jeszcze spóźnioną kolację i legli do łóżek, wyczerpani całodniową bieganiną. Wszyscy, oprócz Chloe, która nagle poczuła się całkowicie rozbudzona. Sophie już smacznie spała, więc dziewczyna nie chciała włączać telewizora, żeby jej przypadkiem nie obudzić. Postanowiła pożegnać się z Berlinem i miała nawet miejsce, które do tego było niemal stworzone. Ubrała bluzę i płaszcz oraz włożyła ciepłe kozaczki, po czym wyszła na korytarz, cichutko zamykając za sobą drzwi. Jasne światło oślepiło ją na moment, ale po chwili wzrok jej się przyzwyczaił i mogła spokojnie przejść bordowym dywanem, aż do ostatnich, oszklonych drzwi. Wyszła na znany już sobie taras i nabrała w płuca mroźnego powietrza. Było pięknie. Na czarnym niebie nie można było dostrzec ani jednej gwiazdy, ale panorama Berlina usiana była punktami świateł samochodów i ulicznych lamp. W połączeniu z jaśniejącymi oknami w oddalonych budynkach, tworzyło to doskonałą imitację rozgwieżdżonego nieba. Niebo na ziemi, pomyślała Chloe i uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Wiedziała, że kilka metrów od niej, za ścianami, oddycha spokojnie jej uśpiona słodko córeczka, jeszcze trochę dalej leżą Bill i Tom, pogrążeni w odmętach snu i otuleni ciepłymi kołdrami, wszyscy bezpieczni i zadowoleni. To jej wystarczało do szczęścia: miłość Sophie, przyjaźń chłopców i spokój ducha, nie dręczonego przykrymi wspomnieniami i troską o najbliższą przyszłość. Chloe wzniosła oczy do niezmierzonego nieba i wyszeptała cicho:
- Dziękuję…
Nie śmiała prosić o nic więcej. Jej umęczonymi niedawnymi przeżyciami umysł i tak nie ogarniał ogromu szczęścia, którego nagle i błyskawicznie doświadczyła w ciągu ostatnich dni. W takiej chwili stosowne były tylko podziękowania do niepojętej wyższej siły, która przecięła jej drogę ze ścieżką młodego zespołu.
W kompletnej ciszy, którą dopełniały jedynie oddalone odgłosy miasta, Chloe usłyszała nagle szelest, tuż za swoimi plecami. Aż drgnęła z przestrachu, a serce zabiło jej dwa razy szybciej. Minęło kilka długich sekund, podczas których opanowała narastającą panikę i powoli odwróciła głowę, starając się przeniknąć oczami ciemność, panującą na tarasie.
Wreszcie wypatrzyła zarys męskiej sylwetki, siedzącej na jednym z krzeseł pod ścianą. Ktoś musiał tam być już od dłuższej chwili, bo na pewno usłyszałaby szczęk drzwi. Postać opierała się wygodnie, z rękami splecionymi na brzuchu i nogą założoną na nogę, a wisząca przy kolanie stopa podrygiwała nerwowo, wybijając jakiś znany tylko jemu rytm. Po tym właśnie zawodowym nawyku perkusistów, Chloe rozpoznała Gustava i odetchnęła z ulgą.
- Ale mnie przestraszyłeś… - powiedziała cicho, parskając śmiechem. – Długo tu siedzisz?
- Jakieś pół godziny – odparł chłopak, bez cienia uśmiechu.
W jego nieruchomej, nie licząc podrygującej stopy, sylwetce i tonie głosu było coś dziwnego. Chloe zawahała się przez chwilę, po czym podeszła bliżej, żeby spojrzeć mu w oczy. Wreszcie usiadła na lodowatym krzesełku obok niego, otuliła się szczelniej płaszczem i uważnie na niego popatrzyła.
- Coś się stało – powiedziała wreszcie, nie spuszczając z niego oczu. – Masz jakiś problem?
Gustav spojrzał na nią z ociąganiem. Był trochę smutny, ale przede wszystkim promieniował z niego jakiś nieokreślony gniew. Chloe przestraszyła się przez moment, że chłopak jest o coś zły właśnie na nią, ale nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, o co może mu chodzić. Tym bardziej nie pomogły jego słowa.
- Nawet gdybym miał, to nie jest twoja sprawa – powiedział opryskliwie i znów odwrócił głowę w kierunku panoramy miasta.
Pierwszym odruchem Chloe była chęć ucieczki. Chciała wstać i odejść bez słowa, jak najdalej od niemiłego tonu i wiszących w powietrzu zarzutów. Czuła bardzo wyraźnie, że Gustav jej nie lubi ani nie akceptuje, a ponieważ w całym swoim młodym życiu spotkała się już z wystarczającymi objawami antypatii, najzwyczajniej się tego przestraszyła. Jednak opanowała lęk, zaciskając mocno palce na zimnej powierzchni krzesła. Nie chciała już uciekać. Zbyt często wybierała to najprostsze wyjście.
- Pewnie masz rację… - odrzekła powoli, starając się nadać własnemu głosowi spokojne brzmienie. – Ale to nie zmienia faktu, że chciałabym ci pomóc, jeśli tylko mogę…
Perkusista lekko drgnął, ale na nią nie spojrzał. Widziała tylko, jak zbielały mu kostki zaciśniętych pięści, a stopa na chwilę znieruchomiała. Wyglądał teraz jak ktoś, kto toczy wewnętrzną bitwę sam ze sobą i nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Pora na jego ruch.
- Niby dlaczego? – warknął wrogo.
- Ooo, jest wiele powodów… - zaśmiała się cicho Chloe. – Dlatego, że wszyscy powinni sobie pomagać, bo tak byłoby o wiele łatwiej. Dlatego, że sama miałam sporo problemów, dzięki czemu jestem teraz naprawdę niezła w ich rozwiązywaniu. Dlatego, że wy pomogliście mi. No i dlatego, że cię lubię – powiedziała po prostu, z sympatycznym uśmiechem z zewnątrz i mocno dudniącym sercem wewnątrz. Nie miała pojęcia, czy jej metoda poskutkuje.
Gustav spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale po chwili jego oczy znów zrobiły się pochmurne i wrogie.
- Kim ty myślisz, że jesteś?! Dobrą wróżką, która pojawia się nagle, żeby pomagać wszystkim ludziom na ziemi?! – zaatakował ją gwałtownie, aż wciągnęła powietrze i popatrzyła na niego szeroko otwartymi z przestrachu oczami. – A może jakimś cholernym promyczkiem słońca dla mas?! Jeśli zabiegasz o względy zespołu, to możesz już sobie odpuścić. Cała reszta jest tobą zachwycona, a ja nie zamierzam ci przeszkadzać, więc mną nie musisz się martwić!
Wstał nagle z krzesełka i wbił pięści w kieszenie. Zrobił ruch, jakby chciał wyjść, ale jeszcze na chwilę przystanął i spojrzał na nią znowu. Siedziała tam, gdzie ja zostawił, znieruchomiała ze strachu i całkowicie bezbronna. W szeroko otwartych, ciemnych oczach malował się żal. Na ten widok Gustavowi ścisnęło się serce i poczuł mocne ukłucie wyrzutów sumienia. To zaś rozdrażniło go jeszcze bardziej.
- Zajmij się sobą i swoim dzieckiem. Mnie zostaw w spokoju! – rzucił jeszcze na odchodnym i wyszedł w końcu z tarasu, trzaskając dziko drzwiami.
Chloe natomiast została tam, zamarła w pół gestu i załamana. Jej cudownie lekki, dziękczynny nastrój sprzed kilku minut ulotnił się niczym złoty sen. Teraz mocno ściskała zamarznięte palce, starając się uspokoić rozkołatane serce. Wszelkie kłótnie i wrogie słowa zawsze wyzwalały w niej strach i drżenie. Zatrzęsła się z zimna, ale sparaliżowało ją dziwne uczucie i nie mogła się przemóc, żeby wstać, wyjść, wrócić do ciepłego pokoju. Nagle zachciało jej się płakać, więc przygryzła wargi, ale nie zdołała opanować kilku upartych łez, wpływających jej zdradziecko pod powieki. Chlipnęła cicho, spuszczając głowę i zupełnie tracąc panowanie nad drgającymi ramionami. Cholera, jeszcze przed chwilą była taka szczęśliwa, a teraz czuła się mała, niepotrzebna i tak przerażająco samotna…
Aż podskoczyła, gdy jej ramiona okryła czyjaś ciepła, miękka kurtka. Obróciła się gwałtownie i zamarła oko w oko z pochylonym nad nią Tomem. Tak blisko, że ich nosy niemal się stykały. Zobaczyła w jego spojrzeniu zaskoczenie jej nagłym ruchem i mnóstwo czułości. Odsunęła głowę.
- Co ty tu robisz? – spytała cicho.
- Właściwie mógłbym cię zapytać o to samo – zaśmiał się. Miał na sobie tylko spodnie i podkoszulek, musiało mu być zimno. – Sophie do nas przyszła, powiedziała, że cię nie ma.
- O Boże… - Chloe natychmiast poderwała się z miejsca.
- Spokojnie – Tom położył jej rękę na ramieniu. – Nie bała się. Bill ją wziął do siebie, teraz śpią u nas. A ja powiedziałem, że cię poszukam. Jest pierwsza, co ty tu robisz tak późno?
Chloe odetchnęła z ulgą. Jeśli Sophie jest z Billem, to nic jej nie grozi. Swoją drogą, nie zdawała sobie sprawy, że siedzi na tarasie tak długo, a zdążyła już przecież porządnie zmarznąć. Nie miała jednak ochoty opowiadać Tomowi o rozmowie z Gustavem.
- Przyszłam się pożegnać z Berlinem… - powiedziała tylko.
Spojrzał na nią dziwnie, z niedowierzaniem.
- I dlatego płakałaś? – spytał, unosząc nieco lewą brew.
Nie odpowiedziała. Odwróciła tylko głowę i powoli podeszła do barierki tarasu. Oparła dłonie o mosiężną poręcz i znów zapatrzyła się w przepiękną panoramę miasta, w mroźne niebo, w niezmierzoną przestrzeń…
Po czym poczuła ogarniające ją mocne ramiona. Owionął ją miły, znajomy zapach wody toaletowej i skóry Toma, a na plecach rozlało się ciepło jego ciała. Nic nie mówił, tylko przytulił się nieśmiało, dotykając policzkiem jej włosów i również ogarnął wzrokiem nocny Berlin. W ten sposób upłynęło im kilka minut, wypełnionych mroźnym powietrzem i coraz szybszym biciem dwóch młodych serc.
Kiedy Chloe poczuła, jak Tom delikatnie zadrżał z zimna, przypomniała sobie jego strój. Musiał już mocno zmarznąć. Odwróciła się w jego stronę powoli.
- Chodźmy do środka… - powiedziała cicho, chociaż cała jej dusza pragnęła zostać z nim na tym tarasie już na zawsze.
Tom zaś spojrzał prosto w jej ciemne, ciepłe oczy, w których pobłyskiwały jeszcze resztki łez i nie zwolnił uścisku. Nadal obejmował ją ramionami, przyciskając całe jej kruche ciało do swojego. A jednocześnie walczył z przemożną ochotą muśnięcia wargami jej ciemnych, miękkich ust. Tak bardzo chciał ją pocałować, że nie panował już nad drżeniem rąk ani nad dudnieniem serca. Nie marzył o niczym więcej. Chciał tylko pochylić się jeszcze troszkę, przebyć te marne dziesięć centymetrów i zatopić usta w słodkich wargach dziewczyny. Tylko…bał się. Bał się jak nigdy. Jeszcze nigdy nie miał tak silnego poczucia, że jeśli mu teraz nie wyjdzie, jeśli ona go w tym momencie odtrąci i każe iść do diabła, to wszystko będzie już bezpowrotnie stracone. A nawet jeśli kiedyś już tak czuł, to… nigdy nie zależało mu tak bardzo, żeby nie odważył się zaryzykować. Teraz jednak mógł zaprzepaścić największą szansę, mógł zniszczyć to, co już się przecież między nimi zaczęło i powoli kroczyło przed siebie. Nie wolno mu. Bardzo chciał to przyspieszyć, ale… nie miał odwagi spłoszyć tej chwili. Jeszcze nie teraz.
Pochylił więc głowę tylko o milimetry i delikatnie przyłożył usta do czoła Chloe w czułym, intymnym geście kochanków, na tyle jednocześnie przyjacielskim, że nie wyrwała mu się, tylko przymknęła delikatnie powieki i cieszyła się tym tak, jak on.
- Chodźmy… - szepnął w jej włosy i wziął ją za rękę.
Chloe stwierdziła, że przy nim już się nie boi. Że może spokojnie iść przez ciemny taras, że ludzie mogą być do niej wrogo nastawieni, a noc przerażająco cicha i pusta. Jednak z nim nie wydawało się to takie straszne. Uśmiechnęła się sama do siebie.
Weszli na oświetlony jasno korytarz, jak do innego świata. Za nimi, na mrocznym tarasie, zostało to milczące porozumienie i cicha bliskość, a światło lamp nie tylko poraziło ich oczy, ale i odsłoniło. Jakże często ludzie chowają się w półmroku i tam znajdują bramy do pięknych uczuć, czystych pragnień, wolności. A potem oślepia ich światło i znów budzą się bzdurne społeczne zasady, lęki i zażenowanie. Chloe aż zmrużyła powieki, niepewna, jak się zachować. Ale Tom nie miał żadnych wątpliwości. Ani na chwilę nie wypuścił jej dłoni ze swojej, tylko mocniej zacisnął palce, jakby chciał jej dodać odwagi i otuchy. Źrenice zwężyły mu się gwałtownie od blasku, ale spojrzał na nią pewnie i spokojnie. Po tym spojrzeniu Chloe zrozumiała, że między nimi zaczyna się coś pięknego i wielkiego, coś, czego nie mogą się wstydzić, ale powinni być z tego dumni. Wyprostowała się więc z uśmiechem i pozwoliła zaprowadzić pod drzwi ich pokoi.
Najpierw weszli do chłopaków. Cienka smuga światła z korytarza wdarła się do środka i ukazała sylwetki śpiących słodko obok siebie Billa i Sophie.
- Muszę ją przenieść – szepnęła Chloe, podchodząc do łóżka.
- A może zostaw? Jeśli chcesz być blisko Sophie, to możesz przecież zostać tutaj, na moim łóżku, a ja pójdę do chłopaków albo nawet do was – zaproponował Tom, również szeptem.
Chloe zawahała się przez moment, ale przypomniała sobie, że jutro rano wyjeżdżają. Na pewno będzie mnóstwo bieganiny i pośpiechu, lepiej byłoby mieć córeczkę przy sobie.
- Nie, Tom. Dziękuję, ale wezmę ją do siebie jednak – zdecydowała, pochylając się nad małym, śpiącym ciałkiem.
- Poczekaj, pomogę ci… - szepnął wobec tego Tom.
Bez najmniejszych problemów podniósł Sophie i zrobił to tak delikatnie, że dziewczynce nawet nie drgnęła powieka. Wyłuskał ją z kołdry i ramion brata, po czym zaniósł korytarzem do otwartego przez Chloe pokoju dziewcząt. Tam położył małą ostrożnie na łóżku i troskliwie nakrył kołderką. Nie mógł się też powstrzymać i musiał pogłaskać ją czule po gładkim czółku. Potem się wyprostował i stanął twarzą w twarz z uśmiechniętą Chloe. Dziewczyna rozczuliła się nieco na ten widok i teraz wyrzucała sobie w duchu, że oto przed nią stoi wspaniały mężczyzna, pożądany przez tysiące dziewczyn, młody i piękny, a ona wygląda okropnie. Niewyspana, z podkrążonymi oczami, półprzytomnym spojrzeniem i śladami niedawnego płaczu na twarzy. Na pewno rozmazał jej się makijaż.
Tom jednak nie tylko nie zauważył, że rozmazał jej się makijaż, ale właśnie w tym momencie doszedł do wniosku, że Chloe jest najpiękniejszą istotą na całym świecie. Kiedy stała przed nim, taka bezbronna, krucha, z błyszczącymi oczami i wiśniowymi wargami, najchętniej podszedłby do niej po prostu, wziął ją w ramiona i tak został już na zawsze. Ale ciągle nie miał odwagi. Przeszedł więc tylko koło niej i w przelocie musnął wargami jej czoło.
- Dobranoc… - powiedział cicho. – Wyśpij się dobrze, bo jutro rano jedziemy…
- Tak… - odszepnęła tylko ona, też jakby czegoś przestraszona.
- To ja idę… - szepnął, ale coś ciągle trzymało go w miejscu. Wcale nie chciał od niej odchodzić, ani na chwilę. – Jutro się widzimy… i wiesz? Cudownie, że jest jutro…
Uśmiechnął się szelmowsko na dobranoc, mrugnął do niej i wyszedł z pokoju.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Akemi
:-(
Dołączył: 07 Paź 2006
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z innego świata ^^
|
Wysłany:
Pon 19:38, 20 Sie 2007 |
|
Reini Ty wiesz co ja myśle o tym opowiadaniu...Cudowne i kochane ^^. Love
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Veren
:)
Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z krainy Wielkich Jezior
|
Wysłany:
Sob 22:27, 01 Wrz 2007 |
|
Długo nie było mnie na forum i już od dłuższego czasu nie wchodziłam do opowiadań. Dzisiaj postanowiłam odwiedzić ten dział i tu niespodzianka. Kolejny odcinek opowiadania reinigen. Od razu wzięłam się za czytanie i powiem ci, że nadal piszesz tak dobrze, jak kiedyś. Co ja mogę powiedzieć? Super.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ktoś
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Wto 19:58, 06 Lis 2007 |
|
Cudowne, wspaniałe, wyjątkowe. Kocham to opowiadanie-potrafisz wspaniale oddać uczucia bohaterów,a poza tym robisz to w takie sposób, że nie można oderwać wzroku do samego końca. Smutno mi tylko dlatego, że czytałam już dalsze części i nie wiem co się dalej będzie działo . Poczekam jednak cierpliwie, bo na takie cudo warto czekać
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
loveaga
Dołączył: 13 Lis 2007
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: Magdeburg
|
Wysłany:
Pon 17:32, 19 Lis 2007 |
|
Bardzo mi się podobało...niestety nie przeczytałam do końca ale skopiowałam sobie i wydrukuje...mam nadzieje że to nie wszystko??Napisz więcej!!!!!!PLIS
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AnderMensch
Dołączył: 25 Lis 2007
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Magdeburg
|
Wysłany:
Nie 11:41, 25 Lis 2007 |
|
Bardzo ciekawe opowiadanie...wciąga.Jak się zacznie czytać to już się nie chce odchodzić od monitora...naprawde świetne!
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|