Autor |
Wiadomość |
Kama
Administrator
Dołączył: 24 Sty 2006
Posty: 1374
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Przemyśl
|
Wysłany:
Sob 14:24, 26 Sty 2008 |
|
Może bez większych wstępów .
Dawno nie pisałam, ale... nowe opowiadanie przed Wami ^^.
------------
Zgodziłem się na własne więzienie. Dobrowolnie, a wystarczyłoby jedno moje słowo… Owszem, wszystko było trochę pod presją naszego menadżera, ale to nie zmienia faktu, że sam skazuje się na dom wariatów! A nie, przepraszam, jak to Jost podsumował: „To tylko szpital dla ludzi o nadszarpniętych nerwach, takich jak ty”. Oficjalnie zaś jest to: Prywatna Klinika Psychiatryczna Imienia Kretschmera Ernsta w Berlinie. Jak zwał, tak zwał, to właściwie najmniej istotne. Obojętne mi to, jedyne, czego potrzebuję, to odrobiny spokoju. No właśnie, może przynajmniej tam sobie odpocznę. Tak, bo ja wcale chory nie jestem. Po prostu… miewam czasami wahania nastroju, ot cała tajemnica. Ale kto by nie miał, będąc w mojej skórze? Przykładowo, szlag mnie już trafia, kiedy słucham tego, co każą mi robić! W dodatku jestem pewien, że wielu chce mnie tylko wykorzystać. Ale jestem już ostrożny, zawsze próbuję wywęszyć jakiś haczyk i często mi się to udaje. No, ale przyznaję, poniosło mnie wtedy, jak przywaliłem temu facetowi z firmy fonograficznej… Na szczęście Gustav, który zazwyczaj zachowuje zimną krew, załagodził całą tą sytuację, kłamiąc, że leczę się psychiatrycznie i obeszło się bez szumu. Jednakże David, nie musiał od razu, niezbyt delikatnie zasugerować mi, wykorzystania tego w praktyce…
- Powoli dojeżdżamy – dochodzi mnie opanowany głos Sakiego z przedniej części samochodu.
To tylko ochroniarz, a jest jedyną osobą, na którą mogę zawsze liczyć. Niby to jego praca… ale bywa, że inni kompletnie się ze mną nie liczą. Chociażby David z zespołem. Mówili, że to dla mojego dobra, że chcą mi pomóc, a co robią? Jak już przychodzi co do czego, to nawet do durnego szpitala nie potrafią mnie odwieźć, bo rzekomo podpisują kontrakt z jakąś firmą. Będziemy chyba coś reklamować... To znaczy oni będą. Bo ku**a, najlepiej zamknąć wokalistę w domu wariatów, a samemu interesy robić! Ale nie uda im się to na dłuższą metę. Będą w wkrótce błagać, żebym wracał zasilać ich szeregi. Bo nie dadzą sobie beze mnie rady, to pewne. Ja jestem głową tego organizmu, czy im się to podoba czy nie. Poza tym, nie dam im zniszczyć Tokio Hotel. To wszystko, co mam. No i jeszcze fani. Tylko oni mnie kochają naprawdę, tylko oni nigdy nie zrobili nic złego… Tymczasem muszę się z nimi pożegnać na jakiś czas, bo powoli, moim oczom ukazuje się budynek, który przez pewien okres, ma zastąpić mi dom. Kierowca podjeżdża pod wielką bramę, która po kilku sekundach otwiera się z dużym łomotem.
- Po opisie sądziłem, że to jakieś cudo… nic szczególnego – rzucam ironicznie do Sakiego, choć tak naprawdę nic mnie to nie obchodzi.
- To nie sześciogwiazdkowy hotel, a szpital, Bill – wzdycha ciężko, otwierając mi drzwi. Przewracam tylko oczami. Naprawdę wszystko mi jedno, jednak nie mogę dać im pokazać, że jestem słaby i dobrowolnie oddaję się w ręce psychiatrów. Ale jeśli mają mi jakoś pomóc… niech to robią, proszę bardzo, byle, żeby to wszystko szybko się skończyło. Bo ja chcę do zespołu, chce koncerty, sesje, chce znów moich fanów…
Idziemy jakimś cholernie długim korytarzem. Jest taki biały i… pusty. Nie ma tu żywej duszy. Nie tak to sobie wyobrażałem, choć bardzo prawdopodobne, że to przez dużą ilość filmów, o ludziach chorych, którzy biegają po szpitalnych korytarzach, mając te swoje natręctwa i inne widziadła. Poza tym, nawet, jeśli tak gdzieś jest, to raczej nie tutaj. Bo wierząc w to, co mówił David, jest to jeden z najlepszych, a na pewno już najdroższych szpitali w Niemczech. Choć dla menadżera jednak, który jest w stanie poświęcić wszystko dla naszej kariery (bardzo możliwe, że więcej niż my), i tak najważniejsze jest to, żeby szpital zapewniał całkowitą anonimowość. Żadna informacja nie ma prawa się wydostać na zewnątrz. A więc co się oficjalnie dzieje ze mną? Zespół podał już do obiegu wiadomość, że z przyczyn osobistych, muszę na pewien krótki czas, odciąć się od zespołu. Aczkolwiek mam się dobrze, tęsknię i pozdrawiam wszystkich fanów. Czyż to nie brzmi pięknie? Tak czy owak, nawet dla największego kretyna, będzie ostatnią myślą, że znajduję się w szpitalu psychiatrycznym. Nawet na naszym forum, fani podejrzewają, że uczę się do zaległej matury…
- Wejść z tobą czy poczekać tutaj? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Sakiego.
- Nie, poradzę sobie – Odpowiadam, podchodząc pod drewniane drzwi.
Naprawdę lubię tego człowieka! Ktoś może miałby dość tej ciągłej opiekuńczości z jego strony, mi jednak to nie przeszkadza. Przynajmniej on się mną interesuje. Czuję się z nim bezpiecznie. Ale owszem, są momenty, w których jego obecność wcale nie jest mile widziana. Ochroniarz jednak zna granicę i wie, kiedy nie przeszkadzać. Będzie mi go tutaj brakować, bo raczej nie zostanie ze mną na oddziale…
Wchodzę do pomieszczenia, które zapewne jest jakiegoś rodzaju biurem. To, co ukazuje się moim oczom, wydaję się być przytulniejsze, a przynajmniej nie lada odskocznią, od tych zimnych korytarzy. Zza dużego biurka, przywalonego stertą jakichś książek i teczek, wystaje czupryna, przyprószona już siwizną.
- Dzień dobry – mówię, zamykając za sobą drzwi i robiąc kilka niepewnych kroków do przodu.
- Dobry, dzień dobry – odpowiada, jakby od niechcenia, nie racząc nawet oderwać wzroku od papierów.
- Nazywam się Bill Kaulitza i … - ciągnę dalej, by zwrócić ku sobie jego uwagę.
- Wiem, kim pan jest. Ja nazywam się doktor Neumann. Za wiele jednak nie będziemy mieć ze sobą wspólnego, zajmuję się formalnościami. Proszę jednak chwilę poczekać – odpowiada z wymuszoną uprzejmością, nadal nie odrywając się od papierów.
Ku**a, to ten frajer wyciągnie mnóstwo kasy, za to, że mnie tu przetrzyma i jeszcze robi mi łaskę, że ze mną rozmawia?! Mam ochotę wybuchnąć, nawtykać mu, jednak powstrzymuję się, bo nie chcę na wstępie uzyskać opinii jakiegoś agresywnego wariata. Zależy mi, żeby szybko stąd wyjść.
- Proszę jednak usiąść – odzywa się po chwili milczenia, spoglądając na mnie, po raz pierwszy, odkąd tu jestem.
Och, panie Neumann, jak miło! Nie mówiąc nic, siadam.
- Już się panem zajmuje… - kładzie jakieś papiery na inną stertę. Następnie przez dłuższą chwilę przekłada coś w kartonowym pudełku, poczym kładzie przede mną plik kartek.
- Tutaj ma pan zgodę na pobyt w szpitalu. Proszę zapoznać się z warunkami, a następnie podpisać w dwóch miejscach – wskazuje palcem puste pola.
Nie mam zamiaru tego czytać. Podpisuję szybko, nie zwracając uwagi na to, co tam wyżej pisze.
- Rozumiem, że płatnościami zajmie się ktoś z zewnątrz? – Lekarz spogląda na to, co robię, nieco ze zdziwioną miną.
Trudno, żebym ja płacił, będąc na oddziale zamkniętym!
- Tak, mój menadżer – odpowiadam krótko, podając mu papiery. Nie mam ochoty na dyskusje z tym mężczyzną.
- No cóż, w takim razie to już będzie wszystko. Zadzwonię po strażnika i zaprowadzi pana do pańskiego pomieszczenia, panie Kaulitz – znów sztuczna uprzejmość. Ten facet wyraźnie działa mi na nerwy. Jeśli tak będzie z resztą, to dopiero zwariuję…
- Dobrze, mogę już iść?
- Tak, proszę poczekać na zewnątrz. Miłego pobytu, panie Kaulitz – odpowiada, ale w jego głosie słychać nutę złośliwości…? Nieważne, wychodzę stąd!
- Do widzenia – trzaskam drzwiami. Może odrobinę za mocno…
Mam nowy pokój. Jest okno, łóżko, drzwi i szafa. Czyli można rzec, że prawie pełne wyposażenie. Wbrew pozorom, nie jestem wybredny, wystarczyłoby mi to, licząc jeszcze moje prywatne rzeczy. Wszystko byłoby ok., gdyby nie ten cholerny kolor. Pokój jest cały biały! Naprawdę, nie rozumiem, jak można żyć z przekonaniem, że czarny to przygnębiający kolor. Nieprawda, ten jest dokładnie taki. Jest zimny, wręcz grobowy. Gdybym wcześniej o tym pomyślał, poprosiłbym Davida o załatwienie czegoś w innym kolorze. Najlepiej czarnym, o tak. Tylko, że z drugiej strony, zapewne wzięliby mnie, za jakieś mroczne dziecko, co tylko o żyletkach i szatanie myśli. No nic, pozostaje mi tkwić, otoczony tym sterylnym tłem. Na szczęście, na długo zawitać tu nie zamierzam.
- To już trzecia, ostatnia – do pokoju wchodzi mężczyzna, taszcząc moją walizkę.
Za nim wchodzi drugi strażnik. Prawie jak ci z filmów… jeszcze im kaftanów bezpieczeństwa brakuje, a byliby jak ci, prosto z amerykańskiej produkcji.
- Postawcie tam w rogu, później rozpakuje – siadam wygodnie na łóżku, nie bardzo zważając na ich obecność, w końcu to mój pokój.
- Musimy zrobić rewizję.
- Co? – Nie rozumiem, o co im chodzi. Właściwie obojętne, byle żeby sobie szybko stąd poszli.
- No musimy zarekwirować różne ostre przedmioty… np. pilniczki, nożyczki – odpowiada obojętnie pierwszy.
- A w twoim przypadku zapewne też te wszystkie paski, łańcuchy i inne żelastwa – dodaje drugi, nie odrywając nawet wzroku od okna.
- Do cholery, przecież nie zabije się paskiem od spodni, wariatem nie jestem! – Oburzam się i to nie bez powodu. To tak jakby zabrać część mnie!
- Każdy tutaj tak mówi, a w praktyce jest inaczej. – Ma czelność sugerować, że jestem wariatem?
- Witamy w szpitalu Ernsta – z drwiną dodaje drugi strażnik.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Asiulla
:-)
Dołączył: 19 Lut 2006
Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Czw 20:02, 31 Sty 2008 |
|
Hm...
Opowiadanie ciekawe.
Jeszcze nic tak dokładnie powiedzieć nie mogę, ale jest dobrze.
Bill w psychiatryku?
Hm...
Piszesz fajnym stylem, tak lekko i delikatnie.
Mi się podoba, jestem na tak.
Chodź osobiście wolałam tamto Twoje opowiadanie, ale to Twoja decyzja, że wolisz nowe
Czekam na kolejny odcinek ^^
Ps. Ey ludzie! A was zjadło? Brać się za komentowanie!
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Kama
Administrator
Dołączył: 24 Sty 2006
Posty: 1374
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Przemyśl
|
Wysłany:
Czw 22:22, 28 Lut 2008 |
|
Muszę oddać część siebie i nie mogę nic zrobić. Wbrew mojej woli, w kartonowym pudełku, lądują moje skarby. Tak, skarby, bo pieniądze nie odgrywają tutaj roli. Te przedmioty są bezcenne. Każde moje świecidełko, to jakaś historia, wspomnienie… Chociażby ta skórzana pieszczocha. Kupiłem ją, za swoje pierwsze zarobione pieniądze. Do dziś, gdy na nią spoglądam, czuje namiastkę wspaniałego uczucia, jakim było wówczas wydawanie własnych pieniędzy. Obecnie nie robi na mnie to już różnicy. A ten srebrny łańcuch miałem na występie we Francji, przed ponad 50 tysięczną publicznością… Jakaż wtedy to była adrenalina!
Właściwie każdy drobiazg łączy się z jakaś historią. Innych pamiątek, oprócz kilku zdjęć z dzieciństwa, nie mam… Prawdziwym wariactwem byłoby kupowanie jakichś porcelanowych słoni czy filiżanek, podczas pobytu w różnych częściach świata. Choć nie powiem, czasem miewam taką ochotę, widząc tak wiele pięknych rzeczy. Ale to już chyba taki odruch, że w nowych miejscach, ludzie zaopatrują się w jakieś drobiazgi. Bo owszem, ja kupuje mnóstwo biżuterii, ale za to Tom, zazwyczaj zwiększa kolekcje swoich czapek. Natomiast Gustav, zbiera pocztówki z miejsc, w których bywamy. A Georg najprawdopodobniej zbiera prezerwatywy. No… może nie dosłownie. Tak czy siak, już nawet nie o to chodzi, że oni mogą dalej powiększać swoje kolekcje, ale o sam fakt, że przynajmniej mogę cieszyć się nimi dalej! A ja? Moje skarby spoczywają na dnie kartonowego pudełka, w dodatku mam obawy, czy aby na pewno, wróci całość. Ale sprawdzę wszystko… co do pierścionka. Jeśli czegoś nie będzie, wówczas będą mieli do czynienia z Davidem. Albo nie, lepiej z Sakim, o tak!
- To już chyba wszystko… - rzucam ostatnią bransoletkę do pudła.
- Dobrze, przyjdzie do ciebie teraz Linda i…
- Linda? – przerywam. – Prawie jak ta krowa z reklamy czekolady... – nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.
- To pielęgniarka oddziałowa, sporo będziesz miał z nią do czynienia – odpowiada jeden ze strażników, patrząc na mnie wzrokiem seryjnego mordercy. Widzę, że żaden z nich, nie ma za grosz poczucia humoru. Czy ludzie na starość, robią się tacy zgryźliwi?
Muszę się rozpakować, ale mój zapał do tego jest znikomy. Właściwie nie wiem, co ja tutaj robię. W dodatku czuję, że moja praca idzie na marne. Przez ostatnie dwa miesiące działałem na najwyższych obrotach. Bardzo zależało mi na tym, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik, zanim wyruszymy w nową trasę… Tom uważał nawet, że popadam w pracoholizm. Ale to nie prawda, już prędzej mam tendencje do popadania w skrajności. Bo potrafię też przestać działać i nie robić nic. To naprawdę kryzysowe momenty, bo wówczas prawie nikt i nic nie potrafi postawić mnie na nogi. Nikt, oprócz Davida. Tak, bo ten facet, bez żadnych skrupułów wypruwa z nas flaki. Mówi, że wszystko, co robimy, to dla dobra zespołu. Chyba dla dobra pieniądza. Ale akurat to było dla mnie bardzo ważne. Nowa trasa, fani, muzyka, cudowne show, ta adrenalina… A teraz? Nie ma koncertów, nie ma fanów, nie ma show, nie ma nic. A zespół nieoficjalnie zawiesił swoją działalność.
Mocne szarpnięcie drzwiami. Ktoś nawet nie raczy zapukać. No nic, powoli przywykam, że personel tego szpitala do najmilszych nie należy. Do pokoju wkracza jakaś kobieta. Zapewne Linda… i bingo. Teraz widzę, że nie tylko imię łączy ją z ową reklamą. Ona nawet wygląda jak prawdziwa, mlekodajna krowa! Jest niska, lecz wielkiej postury. Jej twarz jest pulchna i ma męskie rysy. Jednak największą uwagę zwracają jej piersi, kształtem przypominające nadmuchane balony... Cholera, powoli nie wytrzymuję… i wybucham spazmatycznym śmiechem. Nie mogę się powstrzymać, zaśmiewam się w głos... Jednak nie, muszę się uspokoić, natychmiast! Wystarczy sam fakt, że owa pielęgniarka patrzy na mnie z politowaniem. I cała radość ze mnie momentalnie spływa. Nie, nie zupełnie przez to wstrętne babsko. Ale przez beznadziejne uczucie, które mnie właśnie ogarnia. Czy wychodzę w tym momencie na wariata? Mam w papierze lat osiemnaście, a czuję, jakbym stał nad przepaścią. Właśnie przekroczyłem granice, która jest między tym, kiedy ludzie mówią jeszcze, że nie wolno, a tym, kiedy zaczynają twierdzić, że już nie wypada. I niestety, wszystko zmierza ku temu drugiemu. A gdzie moja wolność? Gdzie czas na moje prawdziwe „ja”?
- Nazywam się Linda, jestem siostrą oddziałową. Zaraz oprowadzę cię tutaj, ale wcześniej musimy wyjaśnić kilka rzeczy – ciężko siada na moim łóżku, nie zwracając już na mnie uwagi.
- A więc słucham? – jestem ciekawy, czego jeszcze będą ode mnie chcieć.
- Po pierwsze, jeśli posiadasz jeszcze, po mimo rewizji strażników, jakieś ostre narzędzia, to proszę cię, abyś mi je wszystkie oddał. Nożyczki, igły, scyzoryki… zresztą, wiesz, o co mi chodzi - mówi obojętnym tonem.
- Przepraszam, to w takim razie, czym mam sobie obciąć paznokcie? – jestem już naprawdę zirytowany tym, czego ode mnie co chwilę żądają. Na litość, wahania nastroju, nie świadczą jeszcze o tym, że mam zamiar zadać sobie kilkadziesiąt śmiertelnych ciosów, nożyczkami do paznokci!
- Twoimi paznokciami to zajmę się ja. Ale może już jutro rano, liczę, że nie zrobisz sobie nimi krzywdy.
- Co proszę? – nie do końca rozumiem, co ta kobieta ma w ogóle na myśli.
- No muszę je obciąć - moje paznokcie?! Przecież, gdy ona się do nich dorwie, już nigdy nie będą takie same!
- Ale…
- Poza tym, na oddziale obowiązuje zakaz używania telefonów komórkowych – przerywa mi, wcinając swoje zdanie. Tego już za wiele!
- Czy wie pani, ile jest na mojej głowie? – staram się mówić opanowanym tonem, po mimo tego, że mimowolnie zaciskam pięści pod wpływem złości. – Co, jeśli ktoś bardzo ważny, będzie chciał się ze mną skontaktować?
- Przyszedłeś tutaj, żeby się leczyć, a nie pracować. A telefony, znajdują się na końcu korytarza, więc całkowicie odcięty nie będziesz. – mówi tonem, w którym daje się jednak wyczuć nutkę złośliwości.
Mam wrażenie, że ta kobieta tylko liczy na to, żebym dał się sprowokować i wybuchnął. Czy ona myśli, że wówczas bezproblemowo będzie mogła przypiąć mi etykietkę „wariat”?
- Oprowadzę cię teraz po oddziale – Linda otwiera drzwi pokoju, nie zwracając nawet uwagi, czy w ogóle mam zamiar się ruszyć. Nic nie mówiąc, idę za nią.
- Tutaj jest gabinet pielęgniarek – wskazuje pierwsze drzwi na przeciwko. – Tam dalej jest sala telewizyjna, a po prawej stołówka. Na końcu jest też tak zwany pokój kreatywności, gdzie nasi pacjenci, mogą wykazać się plastycznie. Ale nie tylko.
- Ehe… - nie mam ochoty na konwersacje z tą kobietą. Nie dziś. Ale jeśli ona myśli, że Bill Kaulitz, będzie lepił aniołki z masy solnej, to szczerze jej współczuje.
- Jest już późno… idź do swojego pokoju, rozpakuj się do końca. Radziłabym ci zmyć ten makijaż, ale zrobisz, jak uważasz.
Odwracam się na pięcie i kieruję do swojego pokoju. Z jednej strony, czuję się, jakbym spokorniał. Z drugiej jednak, wszystko gotuje się we mnie ze złości. Ja po prostu nie znoszę, jak mówią mi, co mam robić! W dodatku nie mogę niczym się odciąć, muszę się powstrzymywać. Bo jestem sam. Jeden przeciwko nim wszystkim. Szkoda, że nie ma tu Toma. On zawsze w takich sytuacjach mnie wspiera, a dodatkowo potrafi mnie uspokoić.
A może właśnie nie zawsze? W innym przypadku byłby tu teraz ze mną, a nie załatwiał rzekomo sprawy zespołu! Bardzo często, za to, co mi robi, mam go dość, ale mimo wszystko, chyba nie umiem bez niego żyć…
Jestem zmęczony. I to bardziej, aniżeli grałbym koncert przed wielotysięczną publicznością. Zadziwiające, ale nowe doświadczenia, niezależnie od stopnia zaangażowania, mogą same w sobie męczyć. Biorę szybki prysznic i przebieram się w piżamę. Nie mam zamiaru rozpakowywać reszty rzeczy, nie dziś. Z drugiej jednak strony, moje łóżko nie zachęca mnie do spania. Korzystałem z setek łóżek i bynajmniej nie mam tutaj na myśli kontaktów seksualnych. Że też akurat to, należy do tej grupy, które na sam widok, powodują, że odechciewa się spać?
Ktoś puka do drzwi. Zapewne to ta zgryźliwa oddziałowa, najchętniej udawałbym, że śpię, ale ona z jeszcze większą satysfakcją, bo bez odpowiedzi na pukanie, wejdzie do pokoju.
- Proszę – rzucam od niechcenia. Drzwi powoli otwierają się, lecz moim oczom ukazuję się jednak ktoś inny, choć mimo wszystko, tego samego pokroju, bo jakaś pielęgniarka.
- Witaj, mam dla ciebie leki – ma bardzo piskliwy, jakby pretensjonalny głos, ale na pierwszy rzut oka, wydaje się być milsza niż Linda.
- Jakie leki? – mam wrażenie, że to jakaś pomyłka.
- Na sen, uspokoją cię, szczególnie, że jesteś w nowym miejscu – odpowiada krótko.
- Ale ja nie potrzebuję, jestem spokojny – próbuję się bronić. Przecież nikt mnie jeszcze nie badał, a gdzie dopiero mowa o wystawieniu jakiejś diagnozy i leczeniu?
- Nalegałabym, panie Kaulitz. Oddał się pan w nasze ręce, a to oznacza, że lekarze decydują o pańskim leczeniu – wydaję się być odrobinę zniecierpliwiona. Próbuję jednak to ukryć, ale widać, że jest przez to sztuczna.
- Jakim cudem, skoro jeszcze żaden lekarz się ze mną nie spotkał?
- Och, myli się pan. Odkąd przekroczył pan próg naszego szpitala, jest pan pod ścisłą kontrolą naszych lekarzy! – gdyby nie jej ton, to uznałbym, że sobie kpi, a nie mówi poważnie.
- Ukryte kamery? – zdobywam się na żart, choć wcale nie jest mi do śmiechu.
- Haha, panie Kaulitz! – śmieje się piskliwie. – A teraz proszę popić te leki. Jutro nowy, ciężki dzień przed panem. Nie dość, że odbędzie pan pierwszą rozmowę ze swoim lekarzem, to jeszcze pozna pan innych pacjentów. Naprawdę musi być pan wypoczęty – próbuje być miła, jednak na mnie to nie działa.
- Dobrze, zaraz to popiję…
- Proszę teraz, przy mnie – rzuca krótko. Nie mam innego wyjścia, inaczej zaraz siłą wepchnie mi te ampułki w usta. Biorę dwie małe tabletki i popijam wodą, którą przyniosła ze sobą pielęgniarka. Z wyrazem satysfakcji odbiera ode mnie kubek i kieruję się ku wyjściu.
- Dobranoc – mówi na pożegnanie, zamykając za sobą drzwi.
- Pieprz się – rzucam krótko, czego jednak nie jest w stanie już usłyszeć.
*
Czuję, jakbym zapadał się w łóżko. Nie mam jednak siły ani z niego zejść, ani próbować utrzymać się na jego powierzchni. Mój pokój kręci się wokół własnej osi. Albo nie, to ja się kręcę. Muszę powiedzieć Tomowi, żeby zatrzymał moje łóżko. Przecież mam chorobę lokomocyjną, a chyba pomyliłem proszki… Tom, zatrzymaj naszego vana… Nie, przepraszam, zatrzymaj moje łóżko! Dlaczego mówisz tak cicho, jakby... ze środka mnie? Tom, braciszku, gdzie jesteś? Odezwij się! Tom, dlaczego zostawiasz mnie samego?!
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
^Martoocha^
:(
Dołączył: 01 Mar 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ta pewność, że marzenia się nie spełniają? xD
|
Wysłany:
Pią 21:32, 29 Lut 2008 |
|
ajj dodalas to chyba na innym forum prawda?
czytałam... ale nie widzialam kolejnych części.. i przyznam, że się zmartwiłam. Pierwsza część mnie zaintrygowała, czekałam na kolejne, ale ich nie było.
mam nadzieję, że bdziesz dodawac następne części
Będę zaglądać tutaj
pozdrawiam ;*
Martooch xD
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Gracja
:-)
Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 1061
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nozdrzec
|
Wysłany:
Pią 22:16, 29 Lut 2008 |
|
Kama...
Bidon zwariował?
Haha. Boskie.
Dobre opowiadanie. Po prostu dobre.
Przy zdaniu "Tylko, że z drugiej strony, zapewne wzięliby mnie, za jakieś mroczne dziecko, co tylko o żyletkach i szatanie myśli" leżałam na ziemi ze śmiechu.
Ja wiem, że to nie jest śmieszne opowiadanie, bo wiadomo, Bill wariat, szpital psychiatryczny itd, ale nie mogłam się powstrzymać.
Tak, styl masz ładny. Taki... Oryginalny. I lekki też.
Więcej komentować nie będę, bo to dopiero druga część.
Mam nadzieję, że będzie trzecia.
I że to opowiadanie dokończysz.
Stałą czytelniczkę masz, chyba tego mówić nie muszę.
Pozdrawiam ciepło.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bill_and_me
Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Leipizg
|
Wysłany:
Śro 17:35, 05 Mar 2008 |
|
OMG to jest super... heh Bill w psychiatryku... pss nieźle czekam na następny part... ale żebym nie czekała długo plis?????
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
^Martoocha^
:(
Dołączył: 01 Mar 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ta pewność, że marzenia się nie spełniają? xD
|
Wysłany:
Śro 17:28, 19 Mar 2008 |
|
Kama czekamy...
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|